niedziela, 2 sierpnia 2015

Od połowy czerwca do końca lipca.

Mały sukces. Po serii wiosennych wizyt u prof. Śpiewaka (polecam!), stan skóry znacznie się poprawił. Mam nadzieję, że nie jest to tajemnica lekarska - dostałam parę leków przeciw grzybicy (do smarowania i w tabletkach) i ogromne zapalenie skóry jakie non-stop miałam, ustąpiło! Nie oznacza to niestety, że cudownie ozdrowiałam, ale zmiany skórne nie są już aż tak uciążliwe. Nadal bywa że drapię się jak szalona, ale nie mam już ran, stanu zapalnego ani opuchlizny. Zwłaszcza przeglądając zdjęcia widzę znaczną poprawę. 

Kolejna kwestia - słońce. Działa cudownie. W czerwcu "spaliłam sobie skórę" na rowerowym wyjeździe, od tego czasu sukcesywnie dogrzewam ją w słoneczne dni. Pewnie chodzi o witaminę D. Biorę ją też w tabletkach, dawka 4000 jednostek dziennie - okazało się bowiem, że miałam bardzo duży niedobór. Szkoda, że żaden z lekarzy wcześniej o tym nie pomyślał, dopiero profesor wysłał mnie na badanie. A jest takie proste - robi się je z  krwi i czarno na białym widać, czy ktoś ma niedobór, czy nie. Mogłam sama o tym pomyśleć, niestety w sieci możemy przeczytać tyle różnych teorii leczenia i diagnostyki, że ciężko samemu zdecydować się na cokolwiek. Testy na obecność pasożytów, testy alergiczne z krwi - również można je wykonać w większości laboratoriów - bez skierowania! Warto mieć pewność. 

Niestety, pomimo tej widocznej poprawy, widać że skóra jest nadal chora. Ogólnie - na zgięciach jest raz dobrze, raz źle. Bywają dni, że nie powiedziałabym, by kiedykolwiek było z nimi coś nie tak, a bywają takie, że wszystko jest lekko czerwone i lekko swędzi. Skóra łuszczy się "drobnoziarniście". Na dłoniach, palcach, niestety jest ciut gorzej.  Od czasu do czasu potraktuję dłonie sterydem - max. 2x w tygodniu. Dłonie niby nie swędzą, ale naskórek twardnieje, przez co łuszczy się prostopadle do długości palców i zdrapuje (lub ja go zdrapuję, niestety), pozostawiając niefajne ranki, bolesne przy zginaniu palców. To twardnienie jakoś kojarzy mi się z maścią konopną, pojawiło się gdy zaczęłam ją stosować, ale boję się próbować nowych maści. Parafina/wazelina (m. in. Mediderm lub maści robione) jakoś tak nieprzyjemnie nawilża tą skórę, że naskórek zaczyna się rozmiękczać i "paprać" - wtedy starczy jedno głupie zadrapanie i głęboka rana gotowa. Ogólnie doszłam do wniosku, że wolę jak naskórek jest lekko przesuszony niż rozmiękczony - mniej swędzi? Drapanie nie jest wtedy takie wyniszczające?
Pojawił się też nowy problem - łuszcząca się skóra, tym razem głowy... Ciekawe, bo dokładnie rok temu, również latem miałam z tym problem, dostałam wtedy Locoid crelo (sterydzik, rzecz jasna), którego nie chciało mi się stosować, bo jak tu sensownie posmarować głowę? Wtedy wszystko samo zniknęło jesienią. Trzymam się nadziei, że w tym roku też tak będzie, gdyż z włosów sypie mi się naskórek, co wygląda tragicznie... Kolejne łuszczące się miejsca to kark, prawa skroń i powieki, które muszę od czasu do czasu potraktować Protopicem, bo również się łuszczą. I chyba doszła alergia na dezodorant - od jakiegoś miesiąca, niby nie swędzi, ale pojawiły się czerwone placki. Tak oto przedstawia się cudowna ewidencja...:(

Dietę eliminacyjną skończyłam - bez sukcesu. Trudno, wszystkiego trzeba spróbować. Nauczyłam się przynajmniej jeść nowe rzeczy, m. in. dowiedziałam że powinnam jeść dużo kaszy, bo jest zdrowa, cudowna i w ogóle (zdrowa czy nie zdrowa, nieważne, grunt że gotuje się prościej niż makaron i ziemniaki! Z tej okazji zakupiłam za chore pieniądze nieco kaszy "ekologicznej" na Targu Pietruszkowym - da się to jeść). I nie ciągnie mnie już tak do słodyczy - sukces. I dobrze, bo po wyrobach czekoladowych nadal ciężko mi dojść do siebie. Jako zamiennik pijam więc kawę z mlekiem, soki nie-z-koncentratu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz